Każdy lubi się bać…

1542
wyświetlenia

Wakacje, które rozpoczęły się już na dobre kojarzą się nie tylko z czasem spędzonym nad jeziorem, w górach czy nad morzem – to także długie noce, spędzone przy ogniskach, zakrapiane opowieściami o duchach, a także pełnokrwiste seanse filmowe. Dlaczego lubimy się bać?

W kinie zaczęło się od niejakiego Nosferatu…

Każdy z nas podświadomie lubi słuchać opowieści o życiu pozagrobowym, duchach, historii z niewyjaśnionymi zakończeniami. Trend ten po raz pierwszy w kinematografii ujrzał światło dzienne za sprawą Friedricha Wilhelma Murnau – niemieckiego reżysera, który staną za kamerą i zaserwował widzom niecodzienną dawkę emocji. Jego niemy film „Nosferatu – Symfonia Grozy” z 1922 roku to prekursor w straszeniu widza, a zastosowane w obrazie zabiegi były (i są nadal) wykorzystywane przez filmowców całego globu. Wokół samej produkcji powstało wiele legend, a odtwórca tytułowej roli – Maximilian Schreck przez długi czas uznawany był za prawdziwego wampira. Jak na ironię jego nazwisko ma oznaczać w języku niemiecki „strach”. Ciekawostki z rożnych źródeł podają, że Schreck tak mocno wcielił się w graną przez siebie postać, że odłączył się od ekipy filmowej i spędzał czas w samotności. Alienacja i poświęcenie dla roli Nosferatu była tak wielka, że koledzy po fachu zaczęli się go bać… Sam film (choć leciwy i niemy) jest perełką, którą śmiało można polecić każdemu entuzjaście dobrego kina. Nie gdzie indziej, jak właśnie w „Nosferatu – Symfonia Grozy” znaleźć można po raz pierwszy sceny ze skradającym się cieniem wampira, otwierające się złowieszczo wrota do zamku krwiopijcy czy paraliżujące spojrzenie głównego bohater, widniejącego w oknie. Warto zaznaczyć, że w czasie 1,5 h seansu „Nosferatu…” Maximilian Schreck ani razu nie mruga powiekami, a charakteryzatorzy nie mieli przy nim zbyt wiele pracy – reżyser uznał, że z natury jest dość przerażający i spokojnie może zagrać wampira. Mity, jakie powstały wokół osoby aktora urosły do tej rangi, że w roku 2000 powstał film o pracach przy „Nosferatu…” pt. „Cień wampira” – tam Max ukazany jest jako autentyczny wampir, który został zatrudniony przy produkcji filmu.

Woda = strach

Po raz pierwszy na związek wody ze strachem zwrócił uwagę mistrz Alfred Hitchcock w „Psychozie”. Właśnie tam możemy zaobserwować tzw. „scenę prysznicową” – piękna blondynka, parawan, cień skradającego się mordercy, zamach nożem, krzyk… i krew spływająca do odpływu. Motyw wody był nie raz obiektem fascynacji w aspekcie strachu: seria „Szczęki”, „Fatum – Dark Water”, czy ostatnio popularna „Pirania”. Generalnie w niemal każdym thrillerze czy horrorze mamy scenę, gdzie urocza dama zażywa kąpieli lub stoi pod natryskiem, a widz z napięciem (emocjonalnym oczywiście) czeka, aż do akcji wkroczy morderca. W obecnych produkcjach widzimy go najczęściej tuż za plecami ofiary, złowieszczo odbijającego się w zaparowanym lustrze.

Kiedy jeszcze nie było telewizorów, pozostawały babcine opowieści

Powstanie czwartej władzy i popularyzacja przez telewizję czy kino historii niesamowitych wyparła w dużej mierze z życia szarego człowieka szereg bujd, jakimi dawniej raczono się w domach, kiedy zimowe noce były długie, ciemne, a jedynymi głosami, jakie wówczas dało się słyszeć był rozmowy domowników. Nie raz można było usłyszeć rozmowy ludzi starszych o kuszeniu na starym cmentarzu, o pękniętej fotografii, kiedy zmarł dziadek, o białych damach na mokradłach czy czarnych karetach, przemierzających wiejskie bezdroża… kiedyś miało to swój urok, a jak się już człowiek takich opowieści nasłuchał, to trudno było zasnąć. Dziś ciężko jest przykuć uwagę Nowaka nawet hektolitrami czerwonej posoki – ba, nawet Nowakowa nie boi się kolejnych, krwistych horrorów, jakimi raczy nas współczesna kinematografia…

Filip Muszyński

ZOSTAW ODPOWIEDŹ