100 numerów „Głosu Słupcy” – dziękujemy, że jesteście!

1431
wyświetlenia

Dzień dobry! Szanowni Czytelnicy, trzymacie w ręku wyjątkowe, bo setne wydanie naszego tygodnika. Chyba nikt z nas – osób odpowiedzialnych za przygotowywanie każdego numeru – nie przypuszczał, że czas tak szybko minie; jak się finalnie okazuje biegnie on nieubłaganie, stale oddziałując na nas, jako na nadawców i na Państwa, jako odbiorców. Przy okazji setnego numeru w odświętnej odsłonie „Klawiatury…” pozwolę sobie zabrać Ciebie, Drogi Czytelniku (przejdźmy sobie na „Ty”) przez kilka akapitów do redakcji przy ulicy Poznańskiej 15A w Słupcy…

Redakcja w której śpiewają Irenę Jarocką

Kilka minut po godzinie 7.00 dzwoni budzik w telefonie. Powieki nie chcą się otworzyć, człowiek nieprzytomny ciśnie na oślep klawisz wyłączenia, siłą woli wynurza się spod kołdry, wędruje do łazienki przecierając oczy. „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda…” itd., ubranie, krótki przegląd plecaka: laptop, kalendarz, notatnik, dokumenty – wszystko jest, kluczyki od auta i w drogę. Kierunek: Słupca. Zanim się dobrze obudzę, otwieram drzwi redakcji przy ulicy Poznańskiej: od wejścia witam się z dziewczynami z agencji (Agencji Reklamowej „Cessans” – tak w woli ścisłości), które tylko odmachują ręką, bo już wiszą na telefonach: Witam serdecznie, Andżelika z Cessansu z tej strony – stały tekst na „Dzień dobry”, praktycznie śniący mi się po nocach. Wchodzę do pomieszczenia obok, zagaduję do naszych szynszyli Kasi i Michaliny. Marzena zza biurka naprzeciwko stuka coś jedną ręką na klawiaturze, drugą buszuje w papierach. Za moment wpada Anna Giszter, rzucając na powitanie soczystym słownictwem o stanie pogody. Ciągniemy losy, kto robi kawę, zanim dzień wystartuje na dobre i zacznie się młyn. Z piętra schodzi grafik Łukasz, za nim biegnie księgowa Ania, z wdziękiem machając fakturami i zgrabnie obijając się o futryny drzwi pierwszych i drugich. Kubki w dłoń, na moment telefony na bok – chwila rozmowy, ekipa rozsiada się na fotelach, biurkach, parapecie. Planujemy dzień, śmiejemy się z zeszłotygodniowego zamieszania wokół kolejnego numeru. Łyk kawy, papieros. Obserwując tych ludzi lekko uśmiecham się do siebie i myślę, jaki ze mnie szczęściarz, że mogę tutaj być pośród nich – ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ważne, jak ciężka jest praca, ważne jest, kto ci w niej towarzyszy. Święta prawda. Długość papierosa reguluje poranne rozmowy. Koniec – pada dźwięczne hasło: „Do roboty!” z ust przodowniczki Łodziewskiej. Kalendarz otwarty, klaruje się plan dnia: tu impreza w MDK, później rozprawa w sądzie, apel w szkole a w godzinach popołudniowych spotkanie z bohaterem kolejnego artykułu. Odpalam komputer – nieodczytane maile wysypują się z monitora na biurko. Dzwoni telefon redakcyjny, służbowy, prywatny, ktoś pisze na Facebook’u. Wyjście w teren, powrót, pisanie, telefon, nagły wyjazd w teren, powrót, pisanie, posiłek w biegu, telefon… i tak mija dzień z szybkością światła. W międzyczasie wpada świeżo upieczony tata, odebrać zdjęcia swojej pociechy, klienci agencyjni ze zleceniami na wczoraj, kurier, pan listowy, Czytelnicy z prośbą o interwencję. Najlepsze są chwile, kiedy ze swojego pokoju (pieszczotliwie przez nas zwanego „pieczarą”) Anna G. puszcza nieśmiertelne przeboje w stylu Ireny Jarockiej, Alicji Majewskiej czy Seweryna Krajewskiego – rozpoczynamy koncert na dwa głosy, a tu ktoś wchodzi… zapada niezręczna cisza, uśmiechy od ucha do ucha i tekst: „W czym możemy pomóc?”. Naturalnie kłócimy się ze sobą praktycznie codziennie, raczymy się nieprzeciętnymi epitetami (które dla ludzi z zewnątrz mogą wydać się niewybaczalne, bezczelne i wulgarne), rzucamy w siebie długopisami albo przerzucamy obowiązkami – tak to już jest: kreatywny chaos z którym najzwyczajniej na świecie jest nam dobrze.

Jak jedna rodzina

Atmosfera, jak panuje w redakcyjnych murach, jest naprawdę niepowtarzalna i wyjątkowa – świętujemy nie tylko urodziny czy imieniny (licząc w głównej mierze na ciasto od solenizanta), ale także Walentynki, Dni Kobiet, mamy wspólne wigilie i inne większe lub mniejsze święta. Do tego spotykamy się po pracy, zwłaszcza w wakacje – dowodzi to, że dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i łączy nas coś więcej niż miejsce pracy. Mówi o tym np. nasz profil na Facebook’u, ale także opowieści osób, które nas obserwują: Wy tam w „Głosie” jak jedna, wielka rodzina. Coś w tym musi być.

Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego

O dziennikarstwie mówi się, że jest to najlepszy zawód na świecie – każdego dnia czeka na ciebie coś, czego nie mogłeś przewidzieć dzień wcześniej, pochwały są tak samo niespodziewane jak słowa krytyki, masz możliwość poznania bardzo wielu osób i musisz wyrobić 300 procent normy, by pozostać w formie. Jedynym przeciwnikiem jest tutaj nie konkurencja, słupki sprzedażowe czy unikalny temat, a tak naprawdę czas, którego jest zawsze za mało. I im lepiej się nim gospodarzy, tym lepsze przynosi on owoce. A jak wynika z rosnącej z tygodnia na tydzień sprzedaży radzimy sobie jak na tytuł z niespełna dwuletnim stażem całkiem nieźle. Efektem takiego stanu rzeczy jest jednak praca praktycznie 7 dni w tygodniu i dostępność pod telefonem 24 godziny na dobę. Przychodzą chwile słabości, kiedy człowiek ma ochotę posłać to wszystko w diabły, zjeść komórkę a laptop wyrzucić przez okno – na szczęście wówczas pojawia się szybko zgrana, redakcyjna ekipa, która pomaga znaleźć wyjście z każdej sytuacji.

I na koniec – a niech ludzie gadają

Według prognoz życzliwych nam osób mieliśmy zniknąć po wyborach parlamentarnych, każdy z nas ma legitymacje partyjną, jesteśmy od stóp do głów umazani w zielonej farbie a sam marszałek dyktuje mi to, co teraz czytacie. I wiecie co Wam powiem – mam głęboko w poważaniu takie opinie. Dlaczego? Dlatego, że prawda jest prosta – nasz niezależny, niebieski sztandar będzie powiewał jeszcze długie lata, a my z podniesionym czołem będziemy pracować, by każdy numer „Głosu Słupcy” był lepszy od tego poprzedniego. I nawet jeśli dzięki kłamstwom, zawiści i szykanom potężna liczba naszych czytelników spadnie do kilku, możecie mieć pewność, że co poniedziałek będziemy na was czekać na sklepowych półkach. A ludzie „gadali, gadają i gadać będą” – bo co mają robić? A jak prawda wyjdzie na jaw zaczną gadać o kimś innym. Jedno jest pewne: „Co nas nie zabije, to nas wzmocni” – na śmierć się raczej nie szykujemy, więc… jest dobrze. Dziękujemy, że jesteście z nami – na dobre i na złe.

Filip Muszyński

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ